FELIETON: Z kalendarza BHP-owca…

Dzień 2 stycznia
Po pierwsze: bezpieczeństwo… a co to takiego?
Na temat szeroko rozumianego BHP napisano już wszystko lub prawie wszystko. Temat o tyle został wyczerpany, bo z każdej strony popierany jest przepisami, zawartymi w ustawach, rozporządzeniach czy normach. Aby zatem dopełnić „prawie wszystko”, można podjąć próbę bardziej empirycznego podejścia do sprawy. W tym wypadku mam na myśli lata doświadczeń z różnych zakładów pracy w wytyczaniu ciągów komunikacyjnych, prowadzeniu postępowań powypadkowych czy szkoleniach załogi. Wszystko to zamknięte w ciągu jednego roku w postaci notatek i innych złotych myśli nabazgranych w kalendarzu – może nie do końca w krzywym zwierciadle, ale z przymrużeniem oka.
Drugi dzień stycznia to dobry moment na start w nowym zakładzie pracy – nazwijmy go po prostu Firmą. Przede wszystkim za dużo złego tego dnia stać się nie powinno, bo zbyt wielu ludzi jeszcze wokół się nie pojawia. Wiele zależy od ich aktywności podczas nocy sylwestrowej. Niemniej jednak Firma wydaje się działać jeszcze na nieco zwolnionych obrotach. Można zatem usiąść przy biurku i ustanowić priorytety na dalszą działalność. Ponieważ na tabliczce na drzwiach biura, w którym przyszło mi pracować, widnieje napis Służba BHP, na myśl przychodzi jedno: naszym priorytetem będzie bezpieczeństwo. Jednak do końca dnia pracy wciąż pozostaje 7 godzin i czterdzieści pięć minut, a co za tym idzie, pojawiają się niewygodne pytania: co właściwie mamy na myśli, mówiąc o kwestiach bezpieczeństwa? Czy nasze miejsca pracy są bezpieczne? Prawdę mówiąc, gdyby do wszystkich miejsc pracy kolejno przyłożyć obowiązujące przepisy, wszystkie te miejsca można by otoczyć taśmą zakazującą wstępu z umieszczoną obok listą niezgodności. Nie idźmy jednak aż tak daleko. Przeciwieństwem bezpieczeństwa są bezpośrednie zagrożenia. Wydaje się, że czyhają na nieuważnego pracownika. Co jednak, jeśli zagrożenia są jedynie pośrednie? Pośrednie, bo sami ludzie przyczyniają się do ich uaktualnienia. Najbardziej nie mogłem się nadziwić, kiedy dokonując obchodu zakładu pracy, widywałem ludzi na okrągło łamiących przepisy. Zbierało się tam od drobnych przewinień po naprawdę ciężkie naruszenie zasad, grożące w najlepszym wypadku doznaniem niegroźnego urazu. Tyle tylko, że kiedy taki pracownik zauważył, że mu się krzesło kołysze albo lampa na hali produkcyjnej nad jego głową zaczynała się przepalać, lub choćby była krzywo zawieszona, od razu biegł do brygadzisty i meldował mu o tym fakcie, bo czuł się zagrożony na stanowisku pracy. A wiadomo, że jeśli zauważy się zagrożenie i szybko to zgłosi, można od tej pracy się powstrzymać lub nawet od niebezpiecznego stanowiska się oddalić. Mało tego, delikwent od razu oczekiwał postawienia wszystkich na głowie i gotowości do działań naprawczych w tym zakresie. Pewnie bał się nadgodzin… Tak czy inaczej, przyglądając się bliżej sytuacji dochodziłem do wniosku, że zakład pracy jest raczej bezpieczny, a niebezpieczny bywa jedynie człowiek… Stwierdzenie odważne i trochę prawdy w tym jest, ale nie chciałbym już na początku demonizować ludzkiej jednostki.
Podejście do kwestii bezpieczeństwa jest chyba zbyt subiektywne i dlatego tak bardzo problematyczne. Dla kogoś jazda z prędkością 100 km/h może wydawać się bezpieczna, podczas gdy ktoś inny uważa ją za niebezpieczną, abstrahując już od warunków na drodze czy innych okoliczności. Dlatego właśnie przepisy regulują te kwestie, chociaż często nie nadążają za postępem i wydają się zupełnie odbiegać od reguł panujących tu i teraz.
Kiedy upłynęło już wspomniane 7 godzin z kilkudziesięcioma minutami pierwszego dnia w nowej Firmie, wniosek nasunął się jeden: bezpieczeństwo to bardzo indywidualna kwestia, którą każdy traktuje nieco odmiennie. Jednak w każdym można – lub wręcz należy – również budować świadomość bezpiecznej pracy. Jest to wyzwanie, ale przecież cały rok przed nami!
Felieton został również opublikowany w nr 1/2020 magazynu Surowce i Maszyny Budowlane.
Komentarze